Trylogia Marie Lu „Legenda” trafiła w moje ręce przez przypadek i tak samo nieplanowanie zajęła chwilowo miejsce w moich myślach. Wykorzystując poszczególne części niczym przysłowiową marchewkę, w celu zachęcenia mnie do nauki, przeszłam niczym burza przez kolejne tomy, a raczej to one dokonały zmasowanego spustoszenia w moim sercu.
Futurystyczna wizja świata zaserwowana nam przez autorkę ukazuje nowe oblicze Ameryki, podzielonej na części, z których jedna jest ucieleśnieniem wszelkich ludzkich koszmarów – dawniej wolne teraz stało się państwem policyjnym, nad którym władzę absolutną sprawuje Elektor, biedota jest uciśniona, małe dzieci poddawane są próbą, które mają zdecydować o ich dalszym losie, a obywatele, których dziesiątkuje tajemnicza epidemia, marzą o nowych, lepszych czasach, druga natomiast jest spełnieniem ich snów, odgrodzona granicą, którą jednak nie sposób przekroczyć. W tym ponurym świecie przyszło żyć dwójce młodych ludzi , z których jedno jest najbardziej poszukiwanym przestępcom w republice, drugi ślepo wierzącą w system, wybitnie utalentowaną dziewczyną, która postanowi schwytać zbiega i postawić go przed sąd za domniemane zabójstwo brata.
Choć nie przepadam za antyutopiami i mam już dość książek dla młodzieży, szczególnie tej młodszej, Marie Lu udało się wciągnąć mnie w swój świat. Kłamstwem byłoby jednak, że stało się to dlatego, iż porwała mnie wizja przyszłości, którą wykreowała autorka, tym co urzekło mnie od pierwszych stron byli bohaterowie. A właściwie jeden. Day.
Coraz częściej łapię się na tym, że nad wciągającą fabułę przekładam ciekawych bohaterów. Tak było i tym razem. Młodziutki chłopak, który jest najbardziej ściganym przestępcą w całej Republice, pomimo tego, który bardziej irytował władzę igrając z nimi, niż stanowił realne zagrożenie, jest najjaśniejszym punktem całej trylogii. Od pierwszych stron ukazuje się nam jako osoba wyjątkowo prostoduszna, opiekuńcza, sprytna, przekładająca niejednokrotnie dobro innych nad swoje, bardzo doświadczona przez los, a jednocześnie nie użalająca się nad sobą i nie pałająca żądzą zemsty. Jest to jedna z niewielu postaci, na którą los pod postacią autorki zsyła więcej nieszczęść niż Michalakowa na bohaterów swoich powieści. I choć za każdym razem serce się ściska, wiemy, że znowu powstanie, choć z kolejną blizną na duszy, wierny swoim przekonaniom.
Równie ciekawa okazuje się jego nemezis – Jude, obdarzona analitycznym umysłem, szkolona na żołnierza, wierząca we wpajaną jej od dziecka ideologię, dziewczyna, która podejmie się zadania schwytania Daya a tym samym pomszczenia jej brata. Jak sama autorka wspomina relacja June i Daya jest luźną wariacją na temat sytuacji, w której znaleźli się bohaterowie „Nędzników”. I choć mi samej ciężko się doszukać podobieństw, trzeba przyznać, iż relacja tych dwojga wyszła jej naprawdę dobrze. Bowiem jak nie trudno zgadnąć zwierzyna i myśliwy w pewnym momencie zapałają do siebie zgoła innym uczuciem niż nienawiść, zanim do tego dojedzie wyrządzone musi zostać wiele krzywd.
Pomimo tego, iż jest to antyutopia i jak sam gatunek wskazuje to właśnie wizja świata, w którym miało być pięknie, a wyszło coś nie tak miała przyciągać naszą uwagę, walka prostego ludu o wolność i obalenie reżimu podnosić na duchu, a zwykli bohaterowie, którzy niejako wbrew własnej woli napełniać nas podziwem, to właśnie relacja między dwójką głównych bohaterów ciągle przebijała się na pierwszy plan. Ich związek, który w żaden sposób nie można przyporządkować do jednego szeregu z historiami typu „kto się czubi ten się lubi” naznaczony jest bowiem pewnym tragizmem i bardzo naturalnym aspektem powracającym w każdej części – czy osobie, której się kocha rzeczywiście można wybaczyć wszystko.
Z perspektywy wszystkich tomów stwierdzić mogę, iż najkorzystniej wypada część pierwsza, która właśnie skupia się na budowaniu tej relacji, w kolejnych częściach całość ustępuje rasowej dystopii, w której geneza konfliktu, przebieg działań czy zagrywki politycznie ukazane są bardzo powierzchownie (co przypomina, że książka skierowana jest także dla młodszych czytelników), przez co mało interesująco. Po pierwszej części, w której autorka nie miała żadnych zahamowani przed rzucaniem bohaterom coraz większych kłód pod nogi i bawieniu się utartymi schematami, kolejne tomy niosły ze sobą większy spokój i zapowiadały powrót na utarte tory fabularne, co nie przeszkodziło jej jednak w zwieńczeniu trylogii zrzucić na Daya i June wszelkich pozostałych w jej zanadrzu nieszczęść i ostatecznie roztrzaskać serce biednych czytelników na kawałki.
Podsumowując – trylogia „Legenda” nie sprawdza się jako pełnokrwista dystopia, nie można jej odmówić jednak zapadających w pamięć bohaterów, z którymi przeżywa się ich smutki i radości. To właśnie dla nich warto dać szansę książką Marie Lu i pozwolić pochłonąć ich historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz