niedziela, 16 lipca 2017

Patrząc na pomylony świat, czyli "Tokyo Ghoul"


    A wszystko zaczęło się od piosenki…
  Jak zwykle podczas sesji zamiast poświecić czas na naukę marnuje go na poszukiwanie odpowiedniego soundtracku do tej jakże nierównej walki z notatkami. Podczas jednej z wypraw  w odmęty youtuba przypadkowo natknęłam się na piosenkę z openingu Tokyo Ghoula (co prawda w wersji przerobionej na balladę wykonanej na pianinie, ale zawsze). Oczywiście dłuższą chwilę zajęło mi zrozumienie czego słucham, z czego to pochodzi, czego jest adaptacją, lecz po dłuższej chwili wiedziałam już całkiem sporo.
   Tak o to natknęłam się na serie która zaprzątnęła mój umysł na następne tygodnie….


   "Tokyo Ghoul" to seria mang Sui Ishida będąca podstawą do stworzenia dwóch serii anime o tym samym tytule, dzięki czemu tytuł cieszy się niesłabnącą popularnością zarówno wśród fanów jednej jak i drugiej wersji przedstawienia tej historii. Spotykając się z wieloma niepochlebnymi opiniami na temat wersji animowanej swoją przygodę z ta marką postanowiłam zacząć od zapoznania się z oryginałem.

   Manga sprowadza nas do świata który oprócz ludzi zamieszkują także mroczne istoty żywiące się ludzkim mięsem, zwane Ghoulami. Na skutek nieszczęśliwego wypadku do ciała młodego studenta -Kena Kanekiego przeszczepiona zostaje nerka zmarłego Ghoula, przez co niewinny chłopak zamienia się w półpotwora łaknącego ludzkiego mięsa. Na szczęście trafia pod skrzydła zgrupowania Ghouli pragnących koegzystować z ludźmi, gdzie uczy się praw rządzących ich światem, oraz przekonuje się, iż nie wszyscy są potworami.
   Stwierdzenie, iż jest to oryginalna historia zachwycająca swoją fabuła, wielowątkowością czy konstrukcją postaci byłoby kłamstwem, posiada w sobie jednak coś co nie pozwoliło mi oderwać się od tej historii aż do ostatniej strony. "Tokyo Ghoul" to bowiem (powołując się na serie, które już znam) połączenie Shiki z Death Notem, z tym że bardziej skupiające się na akcji niż psychologicznym podłożu.

"How beautiful" było moją reakcją na obrazki zawarte w "Tokyo Ghoul". Kreska zauroczyła mnie od pierwszych stron i to właśnie za nią (a nie za fabułę (smutna prawda)) tak lubię tą serię
   Serię zasadniczo podzielić możemy na dwie części – pierwszą która wprowadza nas do świata Ghouli, pozwala zapoznać się z postaciami i pobudkami, którymi się kierują, oraz się z nimi zżyć. Druga część (od tomu 6) to rasowa rąbanko- siekanka, w której krew leje się strumieniami, trup ścieli się gęsto, a kadry są tak zapełnione, że ciężko dociec kto z kim walczy, wiec każdy znajdzie coś dla siebie. 
   Jako, że nie jestem fanka akcyjniaków moje serce podbiło pierwszych 5-tomów, w których wraz z głównym bohaterem powoli poznawaliśmy otaczający nas świat. Było to zadanie o tyle łatwiejsze, iż główny protagonista jest postacią do bólu zwyczajną  - spokojny, zamknięty w sobie student, który wolny czas najchętniej spędza z książką, ma ograniczony krąg znajomych i ceni sobie samotność – a takich bohaterów lubię najbardziej. Niestety im dalej w las tym więcej drzew, a moja początkowa opinia na temat tego tytułu uległa zmianie podczas głębszej analizy poszczególnych wątków. Bowiem po krótkim zastanowieniu można dojść do wniosku, iż Tokyo Ghoul stawia przede wszystkim na efekciarstwo nie przykładając wagi do przedstawienia postaci, czy nadania im głębszego sensu. Historie mające uczłowieczyć ghouli co prawda pojawiają się, jednakże nie są one odpowiednio przedstawione przez co czytelnik ma wrażenie, iż ktoś na siłę chce sterować jego emocjami w stosunku do bohatera, którego prawie nie zna. Autorka sugeruje, komu powinniśmy kibicować w konflikcie miedzy dwoma rasami ukazując grupę przyjaznych ghouli, prowadzących kawiarnie (jak słodko), w której panuje atmosfera przyjaźni, wsparcia i wzajemnego zrozumienia, jednocześnie zapominając, iż po za tą niewielką społecznością, wykreowane przez nią postaci to sadystyczni mordercy nadający się jak najbardziej do eksterminacji.
"Tokyo ghoul" bardziej niż na emocjach skupia się na akcji, jednakże kilka momentów ściskających za serce da się znaleźć
   Tego typu niezgodności zdarzają się niestety częściej. Kolejnym przykładem niekonsekwencji autorki jest fakt, iż usilnie próbuje przedstawić nam Kanekiego jako postać tragiczną, toczącą walkę pomiędzy swoim ludzkim a nadnaturalnym ja, podczas gdy cały proces jego adaptacji jest wręcz bezproblemowy. Nasz protagonista trafia bowiem od razu na tą, do serca przyłóż, grupkę, która nie tylko sprawuje nad nim piecze, lecz nawet pokazuje, iż do przeżycia wystarczy jedynie substytut mięsa rozpuszczany w kawie. Gdzie ten cały obiecany tragizm??? Wchodząc w strefę spoilerów przykłady te można by mnożyć, jednakże nie miałby to większego sensu. Wystarczy stwierdzenie, iż Tokyo Ghoul to wyjątkowo efektowna wydmuszka, która robi wrażenie dopóki nie znajdzie się czasu na chwilę refleksji. Jednakże nawet wtedy można być wciąż w pełni usatysfakcjonowany naprawdę ładną kreską, która zachęca do spojrzenia na każdą kolejną stronę.

   "Tokyo Ghoul" to ostatecznie manga wobec której mam bardzo mieszane uczucia, ponieważ z jednej strony podczas niemalże ciągłego czytania bez trudu zaangażowałam się w fabułę, kibicowałam bohaterom, przeżywałam ich wzloty i porażki, jednakże po odłożeniu ostatniego tomu niczym po naciśnięciu magicznego guzika, poczułam jak słabo podbudowana psychologicznie jest cała seria, a większość rzeczy które dodawała jej uroku była moją nadinterpretacją. Nie czuje jednakże, iż czas spędzony z nią był zmarnowany, sięgając po nią nie oczekiwałam, niczego podniosłego i nic takiego ostatecznie nie otrzymałam.



2 komentarze:

  1. Prędzej oglądałabym, niż czytałabym, ale choć motyw ciekawy, to samych tych nielogiczności trochę bym się bała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pewnością nie jest to seria, która fabułą stoi, ale cóż nie można mieć wszystkiego. Z anime z moralnymi dylematami polecam szczerze "SHIKI"

      Usuń