Moją uwagę przykuł
tytuł. Intrygujący, tajemniczy, zachęcający do zapoznania się z historią. Jego znaczenie poznajemy jednak już po kilku
stronach, gdy autor przenosi nas do szpitalnej izolatki oddzielonej od świata,
w której młody mężczyzna umiera w straszliwych męczarniach i roni łzy z bólu
bądź strachu przed śmiercią. Łzy, które nie należy ocierać bez ochronnych
rękawiczek nakazanych przez reguły szpitalne, ważniejsze od jakichkolwiek
ludzkich odruchów.
„Nigdy nie ocieraj
łez bez rękawiczek” traktuje bowiem o ludzkiej znieczulicy, braku akceptacji,
szukaniu własnej tożsamości, życiu i śmierci w cieniu epidemii AIDS w
Sztokholmie lat 80. XX wieku. W trylogii Gardella nie ma miejsca na
subtelności. Bawienia się z czytelnikiem w kotka i myszkę. Już same podtytuły
ukazują jak potoczy się historia grupy przyjaciół. Na początku
była miłość, spokój i radość z powoli zdobywanych praw, następnie przyjdzie
czas na chorobę, panikę i powoli rodzącą się nienawiść społeczeństwa do
wszystkiego co uważają za zagrożenie. Na końcu natomiast nastąpi śmierć. Nielinearna konstrukcja powieści pozwala autorowi mieszać przeszłość z przyszłością, by następnie znów powrócić do teraźniejszości. Niczym w ponurej wyliczance
wymienia tych, którzy odejdą. Imiona ludzi, które jeszcze nic nam nie mówią, a
których historie dopiero poznamy na kartach książki.
Świat opisany przez autora poznajemy oczami Rasmusa
– chłopaka z małej wioski, który w wyjeździe do Sztokholmu wypatruje szanse na ujawnienie swojej seksualności, oraz Benjamina pochodzącego z ortodoksyjnej
rodziny świadka Jehowy, który dzięki przypadkowemu spotkaniu swoją seksualność
zacznie dopiero odkrywać. To właśnie na ich przykładzie, ich przyjaciół i
rodzin obserwować będziemy wpływ epidemii AIDS, która nagle zaczyna zbierać
swoje żniwo.
Historia spisana
przez Gardella przeraża i uświadamia jak szybko zapomnieć można o zwykłym
ludzkim człowieczeństwie. Wraz z pierwszą falą zachorowań, i tak nieufni wobec
społeczności homoseksualnej, ludzie, zaczynają traktować gejów jak wybryków
natury roznoszących zaraze. Odmawia im się prawa do opieki medycznej,
współczucia, zabiera godność. Skazuje na cierpienie i śmierć w izolacji. Skąpi
ludzkich odruchów. Daleko posunięta propaganda skłania do nienawiści i strachu.
Zarażonym odmawia się miana ofiary przylepiając łatkę mordercy. W świecie
pełnym pogardy naszym bohaterom przyjdzie mierzyć się z chorobą i śmiercią
najbliższych, świadomością, iż mogą liczyć tylko na siebie. Samotnością
napiętnowany jest bowiem każdy z bohaterów.
W „Miłości”
ukazany jest czas wyborów, szukania własnej tożsamości i drogi w świecie pełnym
możliwości, który tylko czeka aby przyjąć Cię z otwartymi rękami. Wraz z
bohaterami nieśmiało wkraczamy w życie Sztokholmskich homoseksualistów –
wyzwolonych, zachłystujących się wręcz pozyskanymi prawami, żyjącymi chwilą.
Choć wszyscy wydają się szczęśliwi autor ani na chwilę nie pozwala zapomnieć
czytelnikowi, że chwila ta pryśnie za moment niczym bańka mydlana. W „Chorobie”
przekonają się o tym sami bohaterowie. Doświadczając pierwszych objawów
choroby, lęków, iż rzeczywistość, w której żyli okaże się ułudą, odrzuceniem ze
strony rodziny i społeczeństwa. Gardell sprawnie rysuje przed nami obecną
sytuację ukazując ją oczami Rasmusa, Benjamina i ich przyjaciół, przechodząc
płynnie do punktu widzenia ich rodzin, a nawet niczym w reportażu ukazując
ogólną sytuację w kraju i na świecie. Dla czytelnika jest to natomiast
zapowiedź zbliżającej się emocjonalnej udręki, która nie opuści nas już aż do
ostatniej strony.
Poznając bohaterów, historie ich dzieciństwa marzenia,
plany i pragnienia coraz mocniej angażujemy się w przedstawioną historię, która
jak wiemy, nie ma happy endu. Nic więc dziwnego, że do „Śmierci” nie można
podejść obojętnie. Wszelki dystans, który istniał między czytelnikiem, a
bohaterem został już wcześniej zniwelowany. W zwieńczeniu trylogii nie czeka
nas jednak nic ponad tytułową śmierć, której ulec muszą wszyscy. Stajemy się
obserwatorami ludzi stojącymi w obliczu tragedii – jedni wybierają śmierć z
własnej ręki chcąc zachować do końca godność i piękny wygląd, nie zgadzając się
na życie na łasce społeczeństwa traktujących ich jak śmieci; inni wybierają
życie. Mimo wszystko, ciesząc się ostatnimi chwilami w gronie bliskich, lub w
kompletnym odosobnieniu. Walcząc o każdy dzień, z myślą, iż przeżyli swoje
życie tak jak chcieli pomimo fatalnego końca. Obserwujemy pożegnania kochanków,
pogrzeby przyjaciół, kłótnie z rodziną odrzucających prawdę o swoim zmarłym
dziecku, a każda sytuacja opisana przez Gardella sprawia, że nasze serce chce
pęknąć, bo sytuacje opisane w „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek” nie
powinny mieć miejsca i choć historia Rasmusa, Benjamina, Paula i pozostałych
jest tylko fikcją z pewnością istniały tysiące podobnych historii, które fikcją
już niestety nie były.
Trylogii Gardella
nie można nazwać łatwą, lekką i przyjemną; choć napisana została w przystępny
sposób, treść w nich zawarta wymaga skupienia oraz pewnego rodzaju szacunku.
Historia opisana przez niego porusza, lecz także skłania do przemyśleń na temat
człowieczeństwa, tolerancji, samotności. Pokazuje, że nie warto żyć w strachu,
że należy cieszyć się każdym dniem, i żyć w zgodzie z własnym sumieniem i nie
żałować swoich wyborów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz