Lost River" to debiut Ryana Goslinga (tak tego Goslinga z "Pamiętnika").
Film o którym z całą pewnością niewielu widzów dowiedziałoby się gdyby nie
nazwisko twórcy.
Akcja rozgrywa się gdzieś na przedmieściach Detroit, miejscu
powoli wyludniającym się z braku jakichkolwiek perspektyw, zamieszkałych przez
ludzi znających trudy życia i walczących o każdy dzień. Plenery dodatkowo
utrzymane w stylu postapokaliptycznym potęgują wrażenie ogólnego przygnębienia.
Nasz protagonista zajmuje się zbieraniem złomu, aby utrzymać matkę i brata oraz
mocno podupadający dom. Krótka
kariera Bonesa, kończy się jednak gwałtownie po wdaniu się w konflikt z lokalnym tyranem.
W międzyczasie jego matka znajduje prace w podejrzanym lokalu zajmującym się
wystawianiem osobliwych i makabrycznych scenek ku uciesze widowni.
Tak właściwie jest to film o niczym. Z jednej strony
obserwujemy zmagania głównego bohatera z Tyranem, (tak, miejscowy mściciel
naprawdę nazywa się Bully) który próbuje go dopaść, z drugiej natomiast próby
przystosowania się matki do nowej pracy, która zachowuje się jakby kazano
pracować jej w domu publicznym, a nie oblanej litrami sztucznej krwi robić performance.
W ten sposób nie da się tak naprawdę współczuć żadnej z postaci,
gdyż albo jest zbyt udramatyzowana, albo sama sprowadziła na siebie
dane nieszczęście swoją butną postawą.
Serio, czego można
się spodziewać po niezrównoważonym psychicznie chłopaku, jeżdżącym po okolicy
krzycząc iż miedź jest jego, w chwili gdy ów metal zostanie mu skradziony, jak
nie prób zniszczenia swojej ofiary? A można było odejść bez słowa... Bones, jak ci
się udało do tej pory przeżyć w tym świecie?
źródło: filmweb.pl |
To małe miasteczko doczekało
się naprawdę licznej gromady groteskowych postaci. Bully swoim wrogom
odcina wargi, mieszka w starym zarośniętym zoo i ma obsesje na punkcie miedzi.
Dodatkowo Bully nie mówi, Bully przez niemal cały film krzyczy, co było
strasznie irytujące. Innym przykładem jest babcia Rat (dziewczyny tak samo pokręconej
jak reszta miasteczka), która milczy od śmieci męża i ogląda telewizor
przysłonięta czarną woalką, czy właściciel klubu w którego głowie powstał
makabryczny pomysł aranżowania krwawych przedstawień.
Najgorsza w tym filmie
jest jednak niekonsekwencja, wątki nie łączą się ze sobą, ani z siebie nie
wynikają. W pewnym momencie pojawia się motyw klątwy ciążącej nad miastem, oraz
próby jej przełamania. Genezy samej klątwy oraz jej wpływu na mieszkańców
możemy się jednak tylko domyślać. Tak właściwie cały film to zlepek krótszych lub
dłuższych scenek, które za każdym razem ratuje jedynie oprawa audiowizualna. I jest to
tak naprawdę jedyna rzecz, która przyciąga widza przed ekran.
Postapokaliptyczne wnętrza, nocne zdarzenia rozgrywające się w różowawej
poświacie neonów, rzeka, która niegdyś przykryła miasto oświetlona wystającymi
ponad wodę lampami ulicznymi. Tworzy to klimat sprawiający, że widz postanawia
brnąć w tą historię do końca.
"Lost River" chciałoby być filmem, którym widz
mógłby się zachwycić, który miałby być czymś znacznie więcej niż zwykłym
odmóżdżaczem. Gosling postawił sobie poprzeczką odrobinę za wysoko, przez co
jego dzieło wygląda jak wydmuszka - ładna do oglądania, lecz fabularnie pusta w
środku.
Podoba mi się porównanie do wydmuszki. Naprawdę dobre.
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o tym tytule. Mogłabym zaryzykować seans, ale skoro brak tutaj lepszej fabuły... to troszkę słabnie do tego motywacja.
OdpowiedzUsuńA szkoda, bo Iain De Caestecker w Agentach Marvela spisał się świetnie ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!