Za nami pierwsza część zestawienia a w niej cudowne przygody 10-tego oraz 9-tego Doctora. Czas na kontynuacje czyli całkowicie fantastyczne epizody z udziałem 11-tego i 12- tego.
Zapraszam do oglądania!
Odcinek wart obejrzenia z dwóch
powodów: pięknych kadrów stylizowanych na te znane z obrazów van Gogha, oraz
niesamowitej historii geniusza nierozumianego, a przez to odrzuconego przez
społeczeństwo.
Opowieść jest prosta. Na jednym z
obrazów sławnego malarza wystawionego w galerii sztuki Doctor zauważa w jednym
z okien tajemnicze monstrum. Wraz ze swoją towarzyszką cofa się do czasów van
Gogha w celu schwytania monstrum. Dużo ważniejsza od pierwotnego celu okazuje
się jednak pomoc wybitnemu artyście obdarzonego ciężkim charakterem, lecz także
ogromną wrażliwością, oraz ukazaniu mu pozytywnej strony życia.
Odcinek otwierający szósty sezon
to epizod teoretycznie nie nadający się dla początkujących widzów. Jest to
jednak bardziej wstęp do nowych przygód niż zakończenie starych, dlaczego więc
nie?
Epizod zaczyna się od prawdziwego
trzęsienia ziemi, aby z każdą chwil jeszcze bardziej szokować, bardziej ciekawić
i dziwić. Podczas pikniku Doctora z przyjaciółmi z wody wynurza się
tajemnicza postać w skafandrze kosmicznym i zabija naszego protagonistę, po chwili do akcji
ponownie wkracza Władca Czasu – tym razem dużo młodszy, aby niespodziewanie
pojawić się wraz z towarzyszami w gabinecie prezydenta Nixona i rozwikłać
sprawę tajemniczego telefonu od zagubionego dziecka. Ta z kolei naprowadza go na trop tajemniczych
istot, o których nie pamiętamy po odwróceniu od nich wzroku.
Akcja odcinka mknie jak szalona,
co chwila zmienia się wydźwięk odcinka, doświadczamy całej gamy emocji, a sama
historia zdaje się być zlepkiem kilku innych epizodów, ale to wszystko się
sprawdza i wypada naprawdę niesamowicie.
Wraz z nową towarzyszką Doctora wyruszamy w jej pierwszą
przygodę po wszechświecie. Podróżujemy więc do miejsca przypominającego targ
pełen nieznanych smaków, zapachów, i istot, o których istnieniu nie mieliśmy
pojęcia. Sama historia, choć dosyć prosta, urzekła mnie tak jak żaden
efekciarski, pełen zwrotów akcji epizod, nie potrafił. Trafiamy w sam środek rytualnego obrzędu ku czci
pradawnego bóstwa, którego poskramia się pieśnią i ofiarą z najlepszych
wspomnień. Historia małej dziewczynki przezwyciężającej strach przed
zmierzeniem się z przeznaczeniem jest piękna w swojej prostocie, a morał płynący z tej opowieści mówiący, iż każdy jest niepowtarzalny - chwyta za serce.
Epizod dostarcza nam
także jednej z najlepszych scen całego sezonu, kiedy to Doctor staje sam na sam
z przeciwnikiem, a jego jedyną bronią stają się wspomnienia. Jest to niewątpliwie
jeden z najlepszych monologów Doctora – przejmujący, prawdziwy, pokazujący jak
wielkie brzemię ciąży na tym sympatycznym kosmicie, wygłaszany przy wtórze prastarej
pieśni ludzi, którzy tylko swoimi słowami wspomóc mogą swojego wybawcę. W
tamtym momencie autentycznie przeszedł mnie dreszcz i mam tak za każdym razem
gdy słyszę „The Long Song”. Niesamowite.
"Doctor Who" nauczył swoich widzów rzeczy nieoczywistych - kamiennych posągów, tego czego nie pamiętamy, dziur w ścianach, czy nawet śniegu i wifi. Tym razem opowiada o lękach bardziej oczywistych, znanych każdemu z nas - strachu przed potworem spod łóżka i rzeczy widzianych kątem oka. Okazuje się, że lęki te prześladują także Doctora, który postanawia udowodnić sobie i innym, że są to jedynie irracjonalne obawy. Ale czy na pewno ma racje?
Ciekawy odcinek, w którym, przeraża to czego nie widzimy z wyjątkowo trafną konkluzją na koniec .
Miałam kiedyś taki szalony plan, żeby obejrzeć wszystkie, wszystkie, WSZYSTKIE odcinki Doktora. A później uświadomiłam sobie, że to jeden z najdłuższych seriali sci-fi. I zwątpiłam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Po Książkach Mam Kaca