A wszystko zaczęło się od piosenki…
Jak
zwykle podczas sesji zamiast poświecić czas na naukę marnuje go na poszukiwanie odpowiedniego soundtracku do tej jakże nierównej walki z notatkami. Podczas
jednej z wypraw w odmęty youtuba przypadkowo natknęłam się na
piosenkę z openingu Tokyo Ghoula (co prawda w wersji przerobionej na balladę
wykonanej na pianinie, ale zawsze). Oczywiście dłuższą chwilę zajęło mi
zrozumienie czego słucham, z czego to pochodzi, czego jest adaptacją, lecz po
dłuższej chwili wiedziałam już całkiem sporo.
Tak
o to natknęłam się na serie która zaprzątnęła mój umysł na następne tygodnie….
"Tokyo
Ghoul" to seria mang Sui Ishida będąca podstawą do stworzenia dwóch
serii anime o tym samym tytule, dzięki czemu tytuł cieszy się niesłabnącą
popularnością zarówno wśród fanów jednej jak i drugiej wersji przedstawienia
tej historii. Spotykając się z wieloma niepochlebnymi opiniami na temat wersji
animowanej swoją przygodę z ta marką postanowiłam zacząć od zapoznania się z
oryginałem.
Manga sprowadza nas do świata który oprócz ludzi
zamieszkują także mroczne istoty żywiące się ludzkim mięsem, zwane Ghoulami. Na
skutek nieszczęśliwego wypadku do ciała młodego studenta -Kena Kanekiego
przeszczepiona zostaje nerka zmarłego Ghoula, przez co niewinny chłopak
zamienia się w półpotwora łaknącego ludzkiego mięsa. Na szczęście trafia pod
skrzydła zgrupowania Ghouli pragnących koegzystować z ludźmi, gdzie uczy się
praw rządzących ich światem, oraz przekonuje się, iż nie wszyscy są potworami.
Stwierdzenie,
iż jest to oryginalna historia zachwycająca swoją fabuła, wielowątkowością czy
konstrukcją postaci byłoby kłamstwem, posiada w sobie jednak coś co nie
pozwoliło mi oderwać się od tej historii aż do ostatniej strony. "Tokyo Ghoul" to
bowiem (powołując się na serie, które już znam) połączenie Shiki z Death Notem,
z tym że bardziej skupiające się na akcji niż psychologicznym podłożu.
"How beautiful" było moją reakcją na obrazki zawarte w "Tokyo Ghoul". Kreska zauroczyła mnie od pierwszych stron i to właśnie za nią (a nie za fabułę (smutna prawda)) tak lubię tą serię |
Serię
zasadniczo podzielić możemy na dwie części – pierwszą która wprowadza nas do
świata Ghouli, pozwala zapoznać się z postaciami i pobudkami, którymi się
kierują, oraz się z nimi zżyć. Druga część (od tomu 6) to rasowa
rąbanko- siekanka, w której krew leje się strumieniami, trup ścieli się gęsto,
a kadry są tak zapełnione, że ciężko dociec kto z kim walczy, wiec każdy
znajdzie coś dla siebie.
Jako, że nie jestem fanka akcyjniaków moje serce
podbiło pierwszych 5-tomów, w których wraz z głównym bohaterem powoli
poznawaliśmy otaczający nas świat. Było to zadanie o tyle łatwiejsze, iż główny
protagonista jest postacią do bólu zwyczajną
- spokojny, zamknięty w sobie student, który wolny czas najchętniej
spędza z książką, ma ograniczony krąg znajomych i ceni sobie samotność – a
takich bohaterów lubię najbardziej. Niestety im dalej w las tym więcej drzew, a
moja początkowa opinia na temat tego tytułu uległa zmianie podczas głębszej
analizy poszczególnych wątków. Bowiem po krótkim zastanowieniu można dojść do
wniosku, iż Tokyo Ghoul stawia przede wszystkim na efekciarstwo nie przykładając
wagi do przedstawienia postaci, czy nadania im głębszego sensu. Historie mające
uczłowieczyć ghouli co prawda pojawiają się, jednakże nie są one odpowiednio
przedstawione przez co czytelnik ma wrażenie, iż ktoś na siłę chce sterować
jego emocjami w stosunku do bohatera, którego prawie nie zna. Autorka sugeruje,
komu powinniśmy kibicować w konflikcie miedzy dwoma rasami ukazując grupę
przyjaznych ghouli, prowadzących kawiarnie (jak słodko), w której panuje
atmosfera przyjaźni, wsparcia i wzajemnego zrozumienia, jednocześnie
zapominając, iż po za tą niewielką społecznością, wykreowane przez nią postaci to
sadystyczni mordercy nadający się jak najbardziej do eksterminacji.
"Tokyo ghoul" bardziej niż na emocjach skupia się na akcji, jednakże kilka momentów ściskających za serce da się znaleźć |
Tego typu
niezgodności zdarzają się niestety częściej. Kolejnym przykładem niekonsekwencji
autorki jest fakt, iż usilnie próbuje przedstawić nam Kanekiego jako postać
tragiczną, toczącą walkę pomiędzy swoim ludzkim a nadnaturalnym ja, podczas gdy
cały proces jego adaptacji jest wręcz bezproblemowy. Nasz protagonista trafia
bowiem od razu na tą, do serca przyłóż, grupkę, która nie tylko sprawuje nad nim
piecze, lecz nawet pokazuje, iż do przeżycia wystarczy jedynie substytut mięsa
rozpuszczany w kawie. Gdzie ten cały obiecany tragizm??? Wchodząc w strefę
spoilerów przykłady te można by mnożyć, jednakże nie miałby to większego sensu.
Wystarczy stwierdzenie, iż Tokyo Ghoul to wyjątkowo efektowna wydmuszka, która
robi wrażenie dopóki nie znajdzie się czasu na chwilę refleksji. Jednakże nawet
wtedy można być wciąż w pełni usatysfakcjonowany naprawdę ładną kreską, która
zachęca do spojrzenia na każdą kolejną stronę.
"Tokyo
Ghoul" to ostatecznie manga wobec której mam bardzo mieszane uczucia, ponieważ z
jednej strony podczas niemalże ciągłego czytania bez trudu zaangażowałam się w
fabułę, kibicowałam bohaterom, przeżywałam ich wzloty i porażki, jednakże po
odłożeniu ostatniego tomu niczym po naciśnięciu magicznego guzika, poczułam jak
słabo podbudowana psychologicznie jest cała seria, a większość rzeczy które
dodawała jej uroku była moją nadinterpretacją. Nie czuje jednakże, iż czas
spędzony z nią był zmarnowany, sięgając po nią nie oczekiwałam, niczego
podniosłego i nic takiego ostatecznie nie otrzymałam.
Prędzej oglądałabym, niż czytałabym, ale choć motyw ciekawy, to samych tych nielogiczności trochę bym się bała.
OdpowiedzUsuńZ pewnością nie jest to seria, która fabułą stoi, ale cóż nie można mieć wszystkiego. Z anime z moralnymi dylematami polecam szczerze "SHIKI"
Usuń