Niepisana zasada mówi, iż historie w które się zagłębiamy powinny pasować klimatem do trwającej pory roku. Logika podpowiada, że to właśnie rajskie plaże, dzikie dżungle, nasłonecznione łany zbóż powinny stać się miejscem w akcji, w którym wraz z nowopoznanymi bohaterami przeżywać będziemy niezapomniane przygody. Ta normalniejsza część mojej osobowości niestety już dawno wzięła wolne dlatego też swój pierwszy tydzień wakacji spędziłam z „Yuri ! On ice” (znowu).
W
tym miejscu powinnam nakreślić fabułę, aby ten luźny wywód przyjąć mógł formę
wpisu przynajmniej z grubsza zaplanowanego, jednakże już na tym etapie pojawia
się pewien problem ze zdefiniowaniem czym tak właściwie jest „Yuri!!! On ice”
(oprócz tego, że najlepszą produkcją ostatnich lat).
YOI
to anime sportowe (podobno) skupiających się na losach tytułowego Yuriego –
młodego łyżwiarz figurowego, który po porażce jaką okazał się jego występ w
finale Grand Prix postanawia rzucić wszystko i z podkulonym ogonem wrócić w
rodzinne strony. Na jego drodze niespodziewanie staje jednak wielokrotny złoty
medalista -Victor Nikforov, który z powodu braku inspiracji postanawia wziąć pod
swoje skrzydła niepewnego siebie chłopaka i pomóc mu znów wrócić na lód.
Mamy więc prostą jak drut historie, opartą na schemacie od zera do bohatera osadzoną w środowisku łyżwiarzy figurowych, która teoretycznie powinna zainteresować jedynie zagorzałych fanów anime sportowego. Nieoczekiwanie ta prosta, w gruncie rzeczy, seria skupiła wokół siebie cały fanservis, a w obecnych rankingach góruje w sprzedaży blu-rayów. Z racji tego, iż dopiero raczkuję w kwestii japońskiej animacji cała otoczka która wytworzyła się wokół YOI była (i w sumie wciąż jest) dla mnie niezwykle fascynująca. Istnieją bowiem dwie grupy fanów posiadające odmienne zdanie do której kategorii należałoby przypisać to anime – jedna uparcie twierdzi, iż jest to anime sportowe, w której relacje między bohaterami są jedynie otoczką, druga grupa natomiast uparcie twierdzi, iż jest to klasyczny romans, który za miejsce akcji obrał zawody sportowe. Po powtórnym obejrzeniu całej serii wciąż nie mogę jednoznacznie stwierdzić co o tym wszystkim myśleć. Jak dla mnie jest to po prostu anime, które jedynie w 30% skupia się na fabule, reszta to tylko emocje, śmiech i łzy fanów.
Mamy więc prostą jak drut historie, opartą na schemacie od zera do bohatera osadzoną w środowisku łyżwiarzy figurowych, która teoretycznie powinna zainteresować jedynie zagorzałych fanów anime sportowego. Nieoczekiwanie ta prosta, w gruncie rzeczy, seria skupiła wokół siebie cały fanservis, a w obecnych rankingach góruje w sprzedaży blu-rayów. Z racji tego, iż dopiero raczkuję w kwestii japońskiej animacji cała otoczka która wytworzyła się wokół YOI była (i w sumie wciąż jest) dla mnie niezwykle fascynująca. Istnieją bowiem dwie grupy fanów posiadające odmienne zdanie do której kategorii należałoby przypisać to anime – jedna uparcie twierdzi, iż jest to anime sportowe, w której relacje między bohaterami są jedynie otoczką, druga grupa natomiast uparcie twierdzi, iż jest to klasyczny romans, który za miejsce akcji obrał zawody sportowe. Po powtórnym obejrzeniu całej serii wciąż nie mogę jednoznacznie stwierdzić co o tym wszystkim myśleć. Jak dla mnie jest to po prostu anime, które jedynie w 30% skupia się na fabule, reszta to tylko emocje, śmiech i łzy fanów.
Yuri to postać, którą nie da się nie pokochać. Pewnie dlatego, iż bardzo łatwo w jego poczynaniach odnaleźć cień nas samych. |
YOI niezaprzeczalnie jest tak cudowne dzięki wspaniale wykreowanym bohaterom.
Tytułowy Yuri, to wręcz podręcznikowy przykład postaci, w którym każdy
odnajdzie coś z siebie. Młody lekko wycofany chłopak z podkopaną pewnością
siebie, który pomimo doskonałego warsztatu technicznego emocjonalnie nie jest w
stanie udźwignąć presji jaka niosą ze sobą zawody, jest w swoich poczynaniach
bardzo ludzki. Ani przez chwile obserwując jego zmagania nie ma się poczucia,
iż przygląda się postępowaniu wykreowanej (i zaanimowanej) postaci. Dlatego też
każda jego klęska i zwycięstwo tak mocno oddziałuje na widza. Nie ma co
ukrywać, iż oglądanie jednej i tej samej sekwencji kroków kilkanaście razy
podczas 12 epizodów nie jest najciekawszą rzeczą pod słońcem, jednakże YOI
podnosi to doświadczenie na nowy poziom, sprawiając, że z zapartym tchem
śledzimy każdy występ nawet jeśli sekwencje potrafilibyśmy odtworzyć już w domowym
zaciszu.
To wszystko nie byłoby tak emocjonujące gdyby nie łączyło się z przemianą głównego bohatera, która dzieje się na oczach; przemianie z zahukanego chłopaka w młodego mężczyznę, który nie boi się sięgać po swoje marzenia. Rzadko kiedy zmiany zachodzące w bohaterze są tak subtelnie prowadzone a jednocześnie tak bardzo widocznie. Moim niekwestionowanym faworytem w tej materii jest moment, w którym chłopak porzuca swój wygląd nieśmiałego okularnika i przemienia się w bestie na lodzie podczas programu krótkiego. Yuri tym samym osiągnął coś co nie udało się wielu bohaterom przed nim – trafił prosto w moje serce.
To wszystko nie byłoby tak emocjonujące gdyby nie łączyło się z przemianą głównego bohatera, która dzieje się na oczach; przemianie z zahukanego chłopaka w młodego mężczyznę, który nie boi się sięgać po swoje marzenia. Rzadko kiedy zmiany zachodzące w bohaterze są tak subtelnie prowadzone a jednocześnie tak bardzo widocznie. Moim niekwestionowanym faworytem w tej materii jest moment, w którym chłopak porzuca swój wygląd nieśmiałego okularnika i przemienia się w bestie na lodzie podczas programu krótkiego. Yuri tym samym osiągnął coś co nie udało się wielu bohaterom przed nim – trafił prosto w moje serce.
Dla
osób mających słabość do bardziej drapieżnych osobowości YOI zaproponować może
kolejnego Yuriego (tym razem z Rosji), nastolatka o piekielnych zdolnościach i
równie ognistym temperamencie, dla którego obecne zawody są pierwszymi w grupie
seniorów. Relacja na linii Yuri -Yuri, w której zaciekła walka o wygrana
miesza się ze wzajemnym wsparciem (nawet jeśli okazywanym w dość osobliwy
sposób) jest wyjątkowa. I sprawia, że każdy epizod ogląda się z uśmiechem na
twarzy. Podobne relacje zauważyć można pośród innych zawodników, u których
przyjaźń łączy się na stałe ze współzawodnictwem. Obserwując ich zmagania
automatycznie robi się cieplej na sercu.
Skoro
o rozgrzewających serce relacjach mowa, nie sposób nie poruszyć relacji
pomiędzy Yuri a jego trenerem Viktorem, która nieodmiennie dzieli fanów. W
przypadku tej dwójki ciężko stwierdzić bowiem czy to jest przyjaźń czy to już kochanie i czy ich relacja nie jest czasem główną osią fabularną całości,
podczas gdy zawody sportowe to jedynie ładnie wyglądająca otoczka. W kwestii
tej nie pomagają również sami autorzy, którzy wyraźnie pierwsze odcinki YOI
prowadzili w innym kierunku niż końcowe założenie przewiduje. Podczas
pierwszego oglądania te dwuznaczne zachowania bohaterów bardzo mocno
przepuszczałam przez to co przeczytałam wcześniej na forach, za drugim
podejściem mimowolnie zaczęłam zauważać, iż coś rzeczywiście jest na rzeczy,
jednakże w żaden sposób nie potrafię się zgodzić z osobami twierdzącymi, iż
jest to tylko romans (choć 4 pierwsze odcinki rzeczywiście na to wskazywały, co
swoją droga podczas powtórnego oglądania okazało się jedyną irytująca rzeczą w
całej serii). Bez wątpienia niewyjaśnione relacje pomiędzy Viktorem a Yurim
napędzają cały fanservis, a także stają się katalizatorem całej
przemiany chłopaka. Jednakże jak dla mnie nie są główną osią fabularną, a jedynie
wyjątkowo ciekawym dodatkiem (gdyż, co warto zaznaczyć, jest
to jedna ze zdrowszych relacji romantycznej miedzy dwoma osobami tej samej
płci, jakie widziałam w japońskich produkcjach).
Yuriego na lodzie obserwować możemy co epizod. Prawdziwą sztuką jest jednak za każdym razem wzbudzać w widzu żywe emocje. YOI to się jednak udało. |
Porzucając
kwestie romansów (lub ich braku zależy
jak patrzeć), przyjaźni, rywalizacji, przejdźmy do zasady, którą kieruję się
podczas wyboru anime, czyli kreski i soundtracku (*ekhem*). To co
wyróżnia YOI już na pierwszy rzut oka to jedyny w swoim rodzaj opening, który
podbił moje serce – od animacji, przez muzykę, a na backgroundzie skończywszy.
Jego prostota przyciąga uwagę, a podkład muzyczny od razu trafia w ucho. Mogę go oglądać bez przerwy i prawdopodobnie nigdy mi się nie znudzi. Jednakże jest to
tylko zapowiedz całego soundtracku zamieszczonego w serii, który posiada w
sobie taką różnorodność gatunków muzycznych, iż z pewności każdy znajdzie coś
dla siebie. Moim faworytem stał się jednakże tytułowy utwór „Yuri on ice”,
który na stałe zagościł na moich playlistach.
Podsumowując
ten kompletnie nieskładny, spontaniczny wywód, o anime tak niezwykłym, iż
potrafiło skruszyć moje zimne jak lód serce oraz przekonać do zgłębiania
arkanów japońskiej animacji. "Yuri !!! on ice" jest jak ciepły kocyk otulający cię i chroniący przed całym złem tego świata. Jest to jedna z tych dobrych
rzeczy, które trafiają się człowiekowi przez przypadek i zostają z nim już na
zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz