Niekiedy podczas
czytania czuje jakby spalał mnie wewnętrzny ogień. Emocje buzują, myśli
uciekają, a strony przelatują między palcami jakby chwila zawahania z mojej
strony mogła skutkować odebraniem mi ukochanej lektury. Inne powieści natomiast sprowadzają
na mnie spokój a zdania niosą mnie jak płynąca rzeka, której bez wahania daję
się porwać. Książki Benjamina Saenza są dla mnie niczym woda kojąca moje
zmysły, obmywająca emocjami, niepozwalająca się z niej uwolnić, aż nie
doprowadzi cię do celu.
„Carry me Like Water” opowiada o losach
czwórki bohaterów oraz ludzi ich otaczających. W pozoru niezwiązanych wątkach
szybko znaleźć można wspólny mianownik, którym są relacje międzyludzkie oraz
znaczenie rodziny w życiu człowieka.
Diego, to
młody głuchoniemy mężczyzna mieszkający w meksykańskiej części El Paso. Jego
życie to bardziej egzystencja o czym nasz bohater doskonale wie. Od lat próbuje
stworzyć list pożegnalny, po którym rozstanie się ze światem, który jedynie
wzmacnia jego poczucie beznadziei. Osierocony, opuszczony przez siostrę, która
uciekła od życia które wiodła w Meksyku, pracujący za marne grosze u
pracodawcy, który traktuje go jak przedmiot, za jedyne przyjazne dusze uważać
może dużo starszą od siebie kobietę po wielu przejściach oraz uliczną wariatkę,
która wierzy że jest Maryją dziewicą.
Helen, to
młoda mężatka oczekująca dziecka. Lata temu uciekła z Meksyku porzucając dawne
życie i osiedliła się w Ameryce gdzie poznała swojego ukochanego. Choć myślami
często wraca do brata którego opuściła nie ma siły go odnaleźć, a o jego
istnieniu nie wspomina nikomu. Swoją tajemnice przed wszystkimi ukrywa również
jej mąż -Eddy.
Lizzie, to
przyjaciółka Helen. Jest pielęgniarką na oddziale dla pacjentów z AIDS.
Niespodziewanie jeden z umierających pacjentów przekazuje jej dar, który
umożliwia jej podróże astralne dzięki, którym odkrywa, iż mężczyzna był jej
bratem bliźniakiem, a ona sama została adoptowana.
Jake, to
mężczyzna, który z powodu problemów rodzinnych zmuszony został opuścić
ukochanego brata. Teraz ponownie zmierzyć się musi z nadchodzącym uczuciem straty,
z powodu choroby jego wieloletniego partnera, który umiera na AIDS.
Saenzowi, w
jego powieści, udało się osiągnąć coś o czym wielu autorów może tylko marzyć –
stworzył postacie z krwi i kości, z którymi z miejsca się sympatyzuje. Pomimo
mnogości wątków, każda z historii jest równie ciekawa i angażująca. Nawet jeśli
nie popieram jakiegoś konkretnego zachowania danej postaci nie
jestem w stanie jej potępić. Choć każdy z bohaterów wykreowanych przez Saenza
posiada cechy indywidualne wszystkich łączy jednak ogromne poczucie straty,
wyrzuty sumienia. Wszystkie postacie mają za sobą jakieś przeżycia i mierzą się z nimi każdego
dnia na swój sposób. I choć historia Lizzie i Helen wzbudza emocje to właśnie
fragmenty opisujące życie męskich protagonistów dostarczają najwięcej emocji. Samotność
niepełnosprawnego mężczyzny poczuć można niemalże namacalnie. Wyalienowany ze
społeczeństwa, opuszczony przez bliskich, niezrozumiany przez obcych przyjaciół
znajduje jedynie wśród społecznych wyrzutków, które jako jedynie potrafią z nim
rozmawiać i okazać dobroć. To także jego historia składa się na najbardziej
dynamiczne części powieści. Diego bowiem spotykając na drodze różnych ludzi
poznaje ich historie i bierze udział w kilku dziwnych wydarzeniach. Jeszcze bardziej
emocjonalnie czytelnik odbiera jednak historie Jacka. Bez wątpienia motyw
śmiertelnej choroby zawsze mocno oddziałuje na odbiorcę, nawet jeśli tak jak w
przypadku Saenza jest on pozbawiony typowo melodramatycznych chwytów. Tak było
i tak razem. Historia Jacka i Joaquina poruszała, natomiast liczne retrospekcje sprawiały,
iż postacie stawały się nam tym bardziej bliższe a ich ból szybko stawał się
naszym bólem.
Przeszłość
każdego z bohaterów oddziałuje na jego spojrzenie na świat. Cierpienie,
którego doświadczyli nie było jednak w żaden sposób przesadzone przez co tym
łatwiej jest się z nim utożsamić. Pomimo początkowego skonfundowania
spowodowanego tak dużą ilością różnych punktów widzenia w pewnym momencie
zaczynałam być wdzięczna za te przeskoki ponieważ fragmentami emocje uderzały
zbyt mocno w uczucia czytelnika i chwila wytchnienia była niezbędna.
Saenez ma
dar do rozgrzewających serce historii. Nawet jeśli opisane przez niego historie
rozdzierają serce za każdym razem wskazuje światełko w ciemności, które daje
nadzieje. Czytanie jego powieści jest dla mnie jak powrót do domu – w miejsce
bezpieczne, wypełnione ciepłem i miłością. Skojarzenie to odnośnie jego prozy
pojawia się jednak nie bez przyczyny, gdyż przykłada on ogromną rolę do
znaczenia rodziny w życiu człowieka. Tendencja ta ujawniła się już w „Innych
zasadach lata” kiedy to doszłam do wniosku, że jeszcze nikt tak ładnie nie
napisał o relacjach rodziców z dziećmi. W „Carry Me Like Water” wieź ta jest
mocno nadwyrężona jednak z nawiązką wynagradzają ją relacje między rodzeństwem
opisane w powieści. Jak nietrudno zgadnąć poszczególnych bohaterów rozsianych w
różnych miejsca łączą więzy krwi. Aby doszło do spotkania musi upłynąć dużo
czasu, a to co dla czytelnika jest jasne niemalże natychmiast bohaterowie
poznają dopiero wówczas gdy większość drogi przejdą samotnie. Oczekiwanie na
ich zjednoczenie było jednak niemożliwie wręcz emocjonujące.
Jedyna
rzecz, do której jestem w stanie się przyczepić jest wprowadzenie wątku
realizmu magicznego, przy pomocy, którego autor dostarczał swoim bohaterom
informacji, których zdobycie innymi środkami zajęłoby im wiele czasu. Choć nie
przeszkadzał i dosyć dobrze wpasowywał się ogólny klimat powieści powodował u
mnie pewien zgrzyt. Jednakże oprócz tego małego mankamentu nie sposób do
niczego się przyczepić. Książka tam gdzie powinna łamać serce robi to, a tam
gdzie powinna je koić, koi.
„Carry me
Like Water” to opowieść przed wszystkim o rodzinie, którą wybieramy, tą w
której się rodzimy i jak jej brak wpływa na człowieka. Jestem skłonna
stwierdzić, iż jest ona nawet lepsza niż tak wychwalane „Inne zasady lata”. Saenz
jak nikt inny w bardzo prostych słowach potrafi oddać całą gamę uczuć. Jego
książki są jedyne w swoim rodzaju – niesamowicie ciepłe, dające nadzieję i
nieopisane poczucie wewnętrznego ciepła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz