Do książki Adama Silvery podeszłam z wielkim optymizmem.
Zachęcający opis wskazywał na co najmniej kilka motywów, o których lubię czytać,
okładka (wydanie angielskie) od razu wpadło mi w oko, a sam autor na tyle
często przewijał mi się przed oczami, że z czystej ciekawości postanowiłam
zapoznać się z jego twórczością.
"History is all you left me" jak już sam tytuł
wskazuje jest historią o kimś kto odszedł opisanej z perspektywy kogoś kto
pozostał.
Griffin pewnego dnia traci swojego najlepszego przyjaciela, będącego jednocześnie jego pierwszą miłością, w nieszczęśliwym wypadku.
Niepotrafiący poradzić sobie z żalem i smutkiem nieoczekiwanie znajduje
sprzymierzeńca pod postacią obecnego chłopaka zmarłego, który zdaje się go
rozumieć jak nikt inny. Razem postanawiają zmierzyć się z przyszłością po
stracie miłości ich życia.
Przyznam szczerze, że jeszcze żadna książka nie zrobiła na mnie
tak dobrego wrażenia jak pierwsze 100 stron "History is ...".
Czytanie każdego akapitu było dla mnie emocjonalną mordęgą, ponieważ stawianie
się w roli Griffina działało na mnie zbyt mocno. Moją uwagę przekłuwało również
swoistego typu rozdarcie głównego bohatera, który zdawał sobie sprawę, iż choć
Theo był dla niego całym światem, on sam nie był dla niego tą jedyną osobą.
Większość książek która orbituje wokół motywu straty ukazuje głównego bohatera
jako tego, który ma największe prawo do odczuwanie żalu i którego serce krwawi
najmocniej. Silvera pokazuje jednak, że nie ma jednego sposobu odczuwania żałoby tak jak i nie ma tylko jednej osoby mającej prawa do cierpienia najmocniej.
Gdyby książka skończyła się w tym momencie prawdopodobnie
stałaby się jedną z moich ulubionych. Niestety wraz z odkrywaniem kolejnych
kart z przeszłości bohaterów, a także ukazania ich postępowania w
teraźniejszości powoli zatracałam wszelkie pozytywne odczucia. Stało się bowiem
to czego obawiałam się od samego początku - postaciom z którymi tak bardzo się
utożsamiałam zaczęto nadawać cechy, które mnie irytują, co w znacznym stopniu
wpłynęło na mój odbiór. To samo się tyczy sytuacji, których stają się
uczestnikami. Paradoksalnie nie wiedząc o nich nic odczuwałam ich stratę
znacznie silniej niż znając całą historie.
Obiektywnie rzecz biorąc powieści nie mogę nic zarzucić,
jest prowadzona poprawnie, w zgodzie z utartymi schematami YA. Moja opinia jest
jednak subiektywna i nic nie poradzę na to, iż sposób prowadzenia fabuły przez
Silvera mnie irytuje. Po pierwsze strasznie
przeszkadza mi sposób przedstawienia wątków romantycznych w tego
typu powieściach. Szczególnie te zawierające wątek LGBTQ posiadają jakąś trudną
do nazwania manierę, która za każdym razem działa mi na nerwy. Po drugie, w
książce relacje nawiązane między bohaterami w moim odczuciu nie powinny mieć miejsca (albo przynajmniej nie powinny pokazane być tak topornie). Jednak co
najważniejsze, książka, która w moim odczuciu miała być opowieścią stricte o
przyjaźni stała się kolejną stała się kolejną historią skupiająca się wokół
wątków romansowych.
To samo tyczy się postaci - wszyscy bez wyjątku rozpisani są
poprawnie - mają swoje wady i swoje zalety, czasami zachowują się dojrzale a
kiedy indziej jak dzieci, jednak nie jest to ten typ bohaterów, z którymi
jestem w stanie się utożsamić.
Mam wrażenie, iż książka ta chciałaby być czymś więcej niż
jest w rzeczywistości. Oprócz żałoby i prób radzenia sobie z nią poruszane są
wątki są inne problemy z którymi nieraz zmuszony jest się zmierzyć młody
człowiek - rozwód rodziców, przyjaźń i związek na odległość, ból po rozstaniu,
a nawet OCD. Większość z nich potraktowane jest jednak po macoszemu i albo
podaje czytelnikowi gotowe rozwiązania, albo w ogóle je przemilcza. Ewentualnie
jestem po prostu zbyt dojrzała na takie powieści i odpowiedzi na stawiane
pytania po prostu mnie satysfakcjonują.
Patrząc na książkę jako całość miała ona swoje lepsze i
gorsze momenty (kilka prawie przelało czarę goryczy) ostatecznie jednak po
prostu jest kolejną powieścią YA z wątkiem LGBTQ. Podoba mi się jednak jej
ogólny wydźwięk i wnioski, do których ostatecznie dochodzi główny bohater, która choć trącą lekko
patosem, ujęły mnie. Szkoda tylko, że droga którą przebywa aby zrozumieć
niektóre kwestie była dla mnie tak bolesna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz