Po debiutancką powieść Adama Silvery sięgnęłam bez żadnych
oczekiwań i założeń. Po przeczytaniu "History is all You Lefty Me" i
oczekiwaniu aż w moje ręce wpadnie jego najnowsza powieść o wielce obiecującym
tytule "They both die at the end", postanowiłam iść za ciosem i
zapoznać się z całym dorobkiem literackim autora.
W "More happy than not" Silvera przenosi nas do
alternatywnej wersji rzeczywistości, w której otworzono klinikę specjalizującej
się w zabiegach usuwających przykre wspomnieniami. Przeszłość dla nikogo nie
musi być już ciężarem, a traumatyczne przeżycia nie musza wpływać na
przyszłość.
Medyczne nowiniki nie mają jednak wpływu na życie pewnej
grupy przyjaciół, którzy jak zywykle odddają się rozrywką, romansują,
przeżywają młodzieńcze rozterki i jedynie niekiedy wspominają dawnego kompana,
który poddał się zabiegowi po śmierci brata bliźniaka. Główny bohater - Aaron
mieszka z matką i bratem w małym mieszkaniu, spotyka się z dziewczyną i
przyjaciółmi, uczy się i pracuje dorywczo. Choć jego nadgarstki zdobią blizny w
kształcie uśmiechów przeżywa dzień po dniu. Rysę na jego usystematyzowanym
życiu tworzy jednak nowopoznany chłopak, który sprawia, że Aaron wyrywa się z
letargu i zaczyna wierzyć, iż jest w stanie zaznać szczęścia.
To ,co rzuciło mi się w oczy, od razu po zakończeniu książki,
jest tendencja autora do bardzo nierównego prowadzenia swoich powieści. Obie
przeczytane przeze mnie powieści dzielą się bowiem na część, która sprawia, że
chce zakończyć przygodę z prozą Silvana już
na zawsze i na tą, która nie pozwala mi wyjść z zachwytu.
Przez mniej więcej połowę książki miałam wrażenie, iż "More happy than not" to jedno wielkie nieporozumienie. Nie podobali mi się bohaterzy, którzy byli niczym więcej niż bandą blokowych chuliganów szukających wszędzie zaczepki i grający w gry, których sensu nie do końca rozumiałam, nie podobała mi się bierność głównego bohatera, a przede wszystkim nie podobało mi się to, iż nie wiedziałam do czego to wszystko zmierza. Nie widziałam w sposobie prowadzenia fabuły żadnej celowości. Za główną oś fabularną od biedy uznać by można było rozdarcie głównego bohatera pomiędzy dziewczyną, a najlepszym przyjacielem, którego zaczyna darzyć coraz mocniejszym uczuciem, lecz to wszystko wciąż było zbyt mocno wyeksponowane aby na dłużej przyciągnąć uwagę czytnika. Także motywy tej innowacyjnej dziedziny medycyny był traktowany bardzo po macoszemu i ewidentnie zostawiony na wielki finał. Bardzo wyraźnie widać było także niezdolność autora do stworzenia prawdziwie przyjacielskiej relacji bez żadnych seksualnych podtekstów, uczuć oscylujących pomiędzy niechęcią a przyzwyczajeniem i generalnie wszystkiego co składa się na zdrową relację międzyludzką. Do trzech razy sztuka. Może kolejnym razem się uda, jednak pod tym względem obie przeczytane książki to dramat.
W pewnym momencie autor postanawia zrzucić jednak na czytelnika emocjonalną bombę, która zmienia wszystko.
Przez mniej więcej połowę książki miałam wrażenie, iż "More happy than not" to jedno wielkie nieporozumienie. Nie podobali mi się bohaterzy, którzy byli niczym więcej niż bandą blokowych chuliganów szukających wszędzie zaczepki i grający w gry, których sensu nie do końca rozumiałam, nie podobała mi się bierność głównego bohatera, a przede wszystkim nie podobało mi się to, iż nie wiedziałam do czego to wszystko zmierza. Nie widziałam w sposobie prowadzenia fabuły żadnej celowości. Za główną oś fabularną od biedy uznać by można było rozdarcie głównego bohatera pomiędzy dziewczyną, a najlepszym przyjacielem, którego zaczyna darzyć coraz mocniejszym uczuciem, lecz to wszystko wciąż było zbyt mocno wyeksponowane aby na dłużej przyciągnąć uwagę czytnika. Także motywy tej innowacyjnej dziedziny medycyny był traktowany bardzo po macoszemu i ewidentnie zostawiony na wielki finał. Bardzo wyraźnie widać było także niezdolność autora do stworzenia prawdziwie przyjacielskiej relacji bez żadnych seksualnych podtekstów, uczuć oscylujących pomiędzy niechęcią a przyzwyczajeniem i generalnie wszystkiego co składa się na zdrową relację międzyludzką. Do trzech razy sztuka. Może kolejnym razem się uda, jednak pod tym względem obie przeczytane książki to dramat.
W pewnym momencie autor postanawia zrzucić jednak na czytelnika emocjonalną bombę, która zmienia wszystko.
Przelatując przez
pierwsze rozdziały nigdy nie pomyślałabym, iż niespodziewanie całość wkroczy na
tak poważne tory, a każda kolejną stronę odczuwać będę niczym cios w żołądek, To
o czym traktuje "More Happy than not" jest bowiem zaskakująco trafne
i uderzające. Nie wiem co Silvera ma w sobie lecz tak jak w przypadku
wcześniejszej książki każdą sytuacje odbierałam całą sobą. W momencie, w którym
wraz z bohaterem przechodzimy przez kolejne momenty w jego życiu i myślimy, iż
teraz to już na pewno wszystko będzie kierować się ku lepszemu nagle autor z
sadystyczną przyjemnością pokazuje nam, jak bardzo się mylimy i w tym momencie
serce czytelnika może już pęknąć na pół. Szczerze mówiąc nie jestem pewna czy byłam wówczas bardziej poruszona, czy przerażona, iż autor odwołał się do jednego z moich (i pewnie nie tylko moich) najgorszych lęków. Przewrotność zakończenia sprawiła, iż
nie mogłam jeszcze długo wyjść z podziwu. Wówczas najdobitniej ukazane zostaje także,
iż każde działanie niesie za sobą konsekwencje.
Myśląc o sposobie pisania Adama Silvera jestem skonfundowana
jak w jednej powieści można zawrzeć jednocześnie tak dobre fragmenty i tak złe.
Jest to dla mnie niepojęte przez co mam także problem z jakąkolwiek oceną jego
twórczości. Mając możliwość wymazania pierwszej części książki jestem pewna, iż
„More happy than not” mogłoby trafić na listy moich ulubionych. Książka
nie dość, że niesie ze sobą spory ładunek emocjonalny, to skłania dodatkowo do
refleksji. Nieraz po prostu w nasze ręce wpadają powieści, o których nie wiadomo co myśleć. Ta jest z pewnością jedną z nich...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz